Straszno i śmieszno
Krwiście modowo


Anatomia sesji


Ostatnio średnio u mnie z czasem. Średnio wiem jak się nazywam, jaki jest dzień tygodnia, gdzie jestem. Po ostatniej niedzieli pobiłem chyba nieoficjalny rekord zmarnowanych godzin na lotniskach, po tym jak w 24 godziny, bez przystanku we własnym mieszkaniu zrobiłem trasę New Delhi – Kijów – Warszawa – Bruksela – East Midlands Airport – Derby. I wszystko to znosząc spojrzenia wszystkich tych panów pod krawatem, podróżujących do Brukseli, którzy z nieskrywaną niechęcią spoglądali na mnie jak na ćpuna- nie domytego od 2 dni, w ciuchach brudniejszych od odzienia roboczego górnika z przodka. I wcale się nie wyżalam, skoro słowo się rzekło i blog nadal żyje, trzeba wreszcie usiąść do nadrabiania zaległości! Nota bene ta jakże osobliwa podróż lotnicza to wynik mojej wyprawy do Indii, z której zdjęcia gdzieś juz krążą w sieci, a o której niebawej napisze na blogu, prezentując jej fotograficzne efekty. Powiem tylko, że było naprawde. Bez turystycznych atrakcji, bez wygód, klimy i drinków z parasolkami. Było prawdziwie, o ludziach, o życiu, o tym co ważne. Pozwoliło mi zrozumieć jakie zdjęcia chce robić. Wcześniej, przy okazji warsztatów u Lary zrozumiałem czym chcę je robić, zatem pomysł na siebie jako “pstrykacza” powoli się krystalizuje, ewoluując nieco od tego co robiłem dotychczas. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Ale do brzegu. Niedawno kolejny raz było mi dane pracować z genialna fryzjerką Bogusławą Chmiest, która potrzebowała zdjęć swoich genialnych fryzur na konkurs Colortrophy organizowany przez L’Oreall. Na tego typu współprace godzę się nader chętnie, tym bardziej że kreatywna ekipa zgoła wyśmienita - Anita Szydłowska jako modelka (modelka, z którą stworzyłem jeszcze krwawo-soczystą sesję, czekającą cierpliwie na publikację na blogu) i Weronika Gwiazda, która pędzlem i innymi atrybutami wizażowymi potrafi wyczarować naprawdę cuda. Mi pozostało zatem “kliknąć” parę zdjęć, które jak najlepiej pokażą tytaniczną pracę fryzjerki i całej twórczej drużyny. Piece of cake :) Z relacji zainteresowanych wiem, że prezentowana fryzura (robi wrażenie, co nie?) to efekt wielu godzin morderczej pracy – koloryzacji, fryzur próbnych i właściwego czesania. Zatem praca stylisty fryzur to kompletnie coś innego niż ja (potocznie) myślałem, kiedy przychodzę do pani Basi na mieście by “troche ściać góry a tył i boki maszynką” :)
Konkurs L’Oréal Color Trophy ma ponad 50-letnią tradycję i odbywa się w ponad 30 krajach. Od Londynu po Tokio prezentowane są najnowsze trendy we fryzjerstwie, które przenikają się z tendencjami ze świata mody.
Jury tegorocznej edycji L’Oréal Color Trophy z ogromnym zaangażowaniem oceniało 127 prac, które trafiły pod obrady półfinałowe. Nie obyło się bez burzliwych dyskusji i merytorycznych sporów, które doprowadziły do wyłonienia 20 najlepszych zdjęć oraz przyznania wyróżnienia.
Obrady jury odbyły się 15 maja 2012 roku. Zdjęcia wyeksponowano w imponującej przestrzeni ekskluzywnego Domu Handlowego Vitkac przy ul. Brackiej w Warszawie.Przewodniczącym jury był Charlie Le Mindu – kontrowersyjny fryzjer, perukarz i projektant mody, którego kreacje nosi m.in. Lady Gaga. Obok niego zasiadły wielkie osobistości polskiego fryzjerstwa: Leszek Czajka – Ambasador L’Oréal Professionnel oraz Honorowy Ambasador marki – Jacek Tatormir. Grono fryzjerów dopełniła przedstawicielka młodego pokolenia – zwyciężczyni drugiej edycji konkursu L’Oréal Color Trophy – Agata Kociołek. Do jury zaproszono również redaktor naczelną magazynu VIVA! – Katarzynę Przybyszewską oraz redaktor naczelną magazynu VIVA! Moda – Agnieszkę Ścibior.
Praca Bogusi jest wiec w półfinale (czemu kompletnie się nie dziwie) i czeka także na waszą pomoc i glosy! http://www.colortrophy.pl/prace-po-fina-owe-3/?start=9#364
O fryzurze i całym kreatywnym zespole można się rozpisywać godzinami. Ale Was pewnie interesuje także jak zdjęcia zostały zrobione. ISO – moje standardowe 50 (Canon powinien wypuścic aparaty dla takich świrów jak ja z podstawywym ISO 50 – to taki mój feature request prze pana), przesłona kolo 2,2 na obiektywie Sigma 85 1,4. O Sigmach różnie się mówi na tzw. “mieście”. Znam wielu forumowych proroków wieszających psy na wszelkich sigmach, a to za słaby focus, a to za aberracje (nie wiem o co chodzi, ale w wikipedii znalazlem ze aberracja to inaczej zboczenie… hmmm), a to na plastikową budowę. A ja powiem tak – może i plastikowy, ale gwoździ nim wbijać nie będę. Za to robie nim zdjęcia, a do tego celu to jeden z lepszych obiektywów jakie miałem :)
Od góry świeciliśmy dużą oktą, umieszczoną centralnie nad modelką dla uzyskania klasycznego hollywoodzkiego butterfly. Aby rozjaśnić cienie lekko z prawej strony osi optycznej błyskałem małą lampką przez parasolkę (czasem błyskałem, czasem nie, moja lampka Sigma jest nieco kapryśna). Ta lampka z boku robiła też dla mnie fajną robotę jeśli chodzi o odblaski na sukni, która zdobiona była błyszczącymi cekinami, bardzo fajnie reagującymi na takie światełko od dołu. Kontry to 2 strip softboxy. Chciałem stripy zamiast wrót, które standardowo używam z kilku powodów: po pierwsze chciałem bo musiałem – w studio w którym robiliśmy zdjęcia nie było niestety pary wrót. Po drugie – chciałem oświetlić neico więcej – długie włosy Anity, detale sukni, zatem stripy były do tego wręcz idealne. Na tło użyłem jednej lampy studyjnej ze snootem, na który w mega-niefachowy sposób zamontowałem filtr CTO od zwykłej systemowej lampki. (Przy okazji wydaje mi się ze ów filtr zgubiłem, ale sesja bez strat to nieudana sesja).
PS: Dziekuję wszystkim za miłe komentarze po “reaktywacji” bloga. Sporo mnie kosztowała ta decyzja, dlatego doceniam bardzo fakt, iż została tak miło przyjęta. Obiecuję już niedługo nadrobić wszelkie zaległości, te sesyjne i te podróżnicze. Na koniec mała zajawka – backstage z Indii, z moją wierną i nieodzowną asystentką, która przez przypadek jest także moją kochaną żoną. Asia w Indiach zamiast wylegiwać się i opalać całymi dniami, dzielnie asystowała, dzierżąc w dłoni lampę z parasolką :)
12 komentarze
[...] Hair [...]
85mm 1,4 Sigmy również używam przy Nikonie D700 i uważam je za jedne z najlepszych szkieł jakie miałem. W ogóle to jeszcze mam 50mm sigmy i 24mm :) Ta ostatnia najgorzej wypada ale daje radę ;)
Łukaszu świetnie że wróciłeś i zarażasz swoją pasją. Pozdrawiam i życzę wielu świetnych sesji !!!
Hej Łukaszu. Przydałby się jakiś nowy tutorial :))) Bo zdjęcia są boskie. Pozdrawiam
oglądam te zdjęcia z niekłamaną zazdrością ;) trzymaj się chłopie
Świetne zdjęcia :)
Łukasz co Asia trzyma na tym kiju? Co tam jest założone?
Dzięki za reaktywacje bloga… choć podrabiaczy jest mnóstwo to jednak daleko im do pierwowzoru.
Uwielbiam i kocham te zdjecia!!!
genialne zdjecia!!!!! Uwielbiam
Odpocznij i ròb to co robisz najlepiej :-)
Jakiś czas temu żegnałem się z moimi czytelnikami na, jak mi się wtedy wydawało, dłuższy czas. Pomyślałem wtedy, że może wypadało by podać przynajmniej zachowujące pozory racjonalności powody takiej decyzji. Jednak po zamknięciu bloga, nie było już takiej możliwości i moje szanse na wytłumaczenie takiej a nie innej decyzji były praktycznie równe zeru. A złożyło się na decyzję o dłuższej przerwie przynajmniej kilka czynników, wśród których moja przymusowa acz czasowa emigracja jest jednym z wiodących. Czasu na zdjęcia jest naprawdę niewiele, a już na prowadzenie bloga prawie wcale. Przynajmniej tak mi się wydawało. Raptem… do dobra, nie tak raptem, bo to dojrzewało we mnie już od jakiegoś czasu. Lecz obecnie definitywnie mogę stwierdzić – żyję i mam się dobrze!
Mało tego, blog także wraca do życia. A w tzw “międzyczasie” (choć pewnie moja pani polonistka wyklęła by mnie za ten neologizm) działo się także i fotograficznie. Bo nawet w sytuacji, kiedy jestem w Polsce tylko 2 dni w tygodniu, od mniej więcej piątku po południu do niedzieli rano, to pasja fotograficzna nie daje o sobie zapomnieć. To wcale nie takie proste kompletnie zapomnieć o zdjęciach. Fotografia mentalna nie daje zapomnieć. Nawet bez aparatu ciągle postrzega się świat kadrami, ciągle po głowie chodzą przesłony, czasy, ISO.
Poza tym fotografia, jak każdy nałóg, daje klasyczne objawy odstawienne. Jestem palaczem, więc wiem o czym mowie. Fotografia działa tak samo:
Jako, że co tydzień od niedzieli do piątku rezyduję w “Jukeju”, mogłem wreszcie zrealizować swój plan, który już od dłuższego czasu kłębił mi się w głowie – uczestniczyć w warsztatach organizowanych przez jedną z najlepszych fotografów mody, Larę Jade. Od dawna podziwiam jej postrzeganie świata, pomimo, iż jej podejście do technicznych aspektów fotografii jest diametralnie różne od mojego. Lara to impresjonista, który pracuje głównie ze światłem zastanym, potrafiąc wyciągnąć z niego to, co najlepsze. Ja natomiast jestem maniakiem błyskania, a każda próba przekonania mnie to sesji z naturalnym oświetleniem najczęściej kończy się karczemną awanturą. Pomyślałem zatem, że coś ciekawego może narodzić się z takiego połączenia i taki krnąbrny entuzjasta strobów, może się czegoś nauczyć. Przede wszystkim jednak zależało mi na poznaniu Lary i zdobyciu inspiracji, podglądnięciu jak ona pracuje, jak kreuje swoje sesje, jak pracuje z ekipą. Bo to dla mnie było sprawą priorytetową. Błędem jest w moim przekonaniu wybieranie się na warsztaty w przekonaniu, iż nauczy się na nich technikaliów, nagle przez parę godzin zdobędzie się wiedzę techniczną, która umożliwi przeniesienie się na “następny level”. Takie cuda to tylko w Erze :) Jeśli natomiast nastawiamy się na to, iż będzie nam dane podglądnąć pewne aspekty pracy tutora, spotkać go, porozmawiać o swoich inspiracjach, namówić do krytyki portfolio itd, to na 100% znacznie więcej wyniesiemy z takich warsztatów.
A Lara to kopalnia inspiracji, przynajmniej dla mnie. Szczególnie, że było mi dane pracować w naprawdę małej grupie .Nie lada gratką dla mnie była także ocena mojego portfolio, gdyż Lara w sposób otwarty i szczery potrafiła doradzić mi, w czym jestem dobry jej zdaniem, nad czym powinienem popracować, a co kompletnie zarzucić. To naprawdę ważny krok w rozwoju fotograficznym i każdego zachęcam do pokazania swoich prac komuś, kogo podziwiają i właśnie u takich osób (zamiast forumowych haterów) szukać porady i konstruktywnej krytyki. Tym milej było uczestniczyć w tych warsztatach, że creative team, współpracujący w trakcie sesji był naprawdę świetny, począwszy od fryzjera, po wizażystkę, stylistkę itd. Zaowocowało to naprawdę ciekawymi stylizacjami, nawiązującymi do najnowszych trędów mody ulicznej.
Nie powiem, dla maniaków sprzętowych (jak ja) było też parę rarytasów. Otóż sesja odbywała się w Hasselblad Studios, zatem mieliśmy pełny dostęp do Hasselblad H4D z przystawką 40Mpix i kompletem obiektywów. Jako, że ten duży, drogi i ciężki kawał sprzętu budził respekt i przestrach wśród uczestników warsztatów, niespecjalnie chcieli oni używać go w trakcie zdjęć, traktując go z należytym nabożeństwem. Właściwie to wśród większości uczestników, bo zapewne nie we mnie – ja z niekłamaną radością i nie zważając na ciężar tego cholerstwa, przez większość czasu fotografowałem sobie tymi cudami. Większość zdjęć z tego wpisu zresztą pochodzi właśnie z owego “cacka”.
Przyszedł także Canon w odwiedziny, pokazując 2 body – 1dX i 5d Mark III, jakies nowe obiektywy, m.in. 24-70 oraz nową lampę. O tych cudeńkach jednak napiszę w osobnym poście, gdyż także nie omieszkałem poddać swoim subiektywnym crash testom :)
Wspominałem już wyżej, że Lara to kompletny minimalista oświetleniowy. Pracuje głównie w plenerze ze światłem zastanym. W studio natomiast preferuje dość oszczędne metody oświetlenia. Zatem większość zdjęć w tym poście to klasyczny OneLight. OneLight z ktorego wychodzę jako fotograf, a od którego odpłynąłem przez lata kompletnie. OneLight do którego jakże miło było wrócić! Tym bardziej, że blog wraca, to czemu właściwie i OneLight nie miałby :)
W prezentowanych tu zdjęciach świeciliśmy jednym softboxem pod kątem około 45 stopni, dość blisko modelki/modelek. Takie światło, mimo, iż bardzo proste jest jednym z najbardziej klasycznych metod oświetlenia, dając możliwość pracy z cieniem i półcieniem. Plusem Hasselblad Studios jest rozmiar planu, który daje możliwość oddalenia modelki od tła nawet o kilka metrów. To z kolei wpływa na ilość światła docierającego do tła i pozwala na kreatywne decyzje dotyczące jego koloru. W naszym przypadku tło było zupełnie białe, natomiast poprzez znaczne oddalenie zrobiło się ciemno szare, zgodnie z regułami prawa odwrotności kwadratów. Jest to naprawdę prosty setup, pozwalający jednak na wiele eksperymentów i skupienie się na kadrach, pozach modelki, klimacie zdjęć. Z czystym sumieniem zatem polecam OneLight każdemu, kto zaczyna przygodę z oświetleniem, tak w studio jak i w plenerze. Bo to najprostsza droga do zrozumienia oświetlenia. Kiedy opanuje się jedno światło w plenerze, bardzo łatwo dodać drugie, które jest w pakiecie – słońce, tak aby współpracowało z nami w tworzeniu zdjęcia. A potem już tylko kolejna i kolejna lampka :)
W najbliższych dniach mam zamiar spełnić kolejne swoje marzenie fotograficzne – wybrać się do Indii. Tylko ja, moja żona, aparat, jedna mocna lampa plenerowa i wiejskie tereny Rajasthanu. Obserwacja prawdziwego życia, fotograficzny portret tych okolic, strobistyczne podglądanie innych kultur. Strasznie cieszę się na ten wyjazd i wiąże z nim spore nadzieje. Nie omieszkam zatem podzielić się swoimi wrażeniami (i oczywiście zdjęciami) zaraz po powrocie z tego foto-urlopu. Tymczasem “Lukasz Piech Blog Strobistyczny” uważam za (ponownie) otwarty!
37 komentarze
[...] poczuciu, że trzeba zrobić coś lepszego niż ostatnio! Właśnie przed tą sesją przeczytałem wpis na blogu u Łukasza Piecha (na szczęście postanowił reaktywować bloga!!!!), który bardzo trafnie [...]
[...] o tym co ważne. Pozwoliło mi zrozumieć jakie zdjęcia chce robić. Wcześniej, przy okazji warsztatów u Lary zrozumiałem czym chcę je robić, zatem pomysł na siebie jako “pstrykacza” powoli się [...]
Hello Łukasz, Po pierwsze strasznie się cieszę, że wrócileś bo Twoj blog to dla mnie źródło inspiracji, pomysłow, techniki i wszystkich ochów i achów. Po wtóre od kilku lat podziwiam Lare i z odrobiną zdrowej zazdrości patrzę na zdjęcia z jej warsztatów! good to see you back :)Kshyhoo
[...] London Calling [...]
Wiedzialem, że to się tak nie skończy… Kawał dobrej roboty – cieszymy się z powrotu! :)
Tak jak Ty, zastanawiam się czasami- może jakies warsztaty, może ktos coś podpowie, moze ktoś naprowadzi … itd. Technicznie jestem zupełnym laikiem. W studio pracuje tylko z jedna lampą podobnie jak Lara tyle ze daylight. Gubię się w tych wszystkich lampkach i błyskach. Wiem że musze trochę wyjść w plener choć boję się okrutnie. Mam za soba jedna sesję plenerową , ale niestety okazała się być nie tą zyciową ;-). Trzeba próbować – wiem i pewnie będę.
Zafascynowana jestem za to Twoją wyprawą do Indii i owocem tej wyprawy. Fantastyczne zdjecia z jedna lampą :-). Świetny klimat, techniczne doskonałe!!!!!!!!!!!. Piękne zwyczajnie. Gartuluję. Kalina Kocowska
Łukasz bardzo sie cieszę, że blog wraca, piękne prace prezentujesz, mam Twoją strone od dawna w ulubionych i z wielką przyjemnością bedę tu nadal zaglądał.
Miło słyszeń, że znów z niecierpliwością będziemy oczekiwać na nowe wpisy na Twoim blogu. pozdrawiam
Witam z powrotem Profesorze. Zdjecia oczywiscie miazga – szczegolnie pierwsze :)
… wiedziałem :)
[...] Pozwolę sobie zamieścić tutaj tylko fragment wpisu Łukasza. Do przeczytania całości zapraszam TUTAJ. [...]
No! Ulżyło mi. Wiatr w żagle i płyń poza horyzont.
genialne zdjecia jak zwykle. po prostu klasa. fajnie ze wrociles!
Swietne opisanie “faz”, najgorsza to ta ostatnia faza “zjazd”, gdzie kazdego dnia powtarzamy sobie wkrotce zrobie zajebista sesje. Indie – brzmi jak projekt ala JoeyL, ja mysle o kilkumiesiecznym wypadzie do Gruzji.
…alleluja…
Z pewnością wieeeele osób się ucieszy :)
i ja się cieszę, że będzie co poczytać
Świetny wpis :) Fajnie, że wróciłeś i całkowicie się zgadzam co do “nałogu” :) Pozdrawiam serdecznie!
w koncu! :)
Wiedziałem, że na dobre nie zamkniesz bloga. Zresztą nigdy nie napisałeś tego wprost :) A jak na FB pisałeś jakiś czas temu, że trza wracać do bloga to już zacierałem ręce… Bo lubię czytać Twoje teksty. O zdjęciach nie wspomnę.
I tak zrobię, jak tylko czas pozwoli i będę robić jakąś sesyjke tylko dla siebie ;)
Znów będzie co czytać :)
A OneLight chyba któregoś dnia wypróbuję, albo raczej OneLight+Blenda ;)
Przynajmniej mało do noszenia ;)
Gośc okazuje się że Żyje…mało tego miewa sie calkiem dobrze to cieszy :D:D:D ;)
Super bardzo się ciesze.
btw może pomyślisz o relacji z pakowania się do Indii (chodzi oczywiście o sprzęt – takie małe “What is in my camera bag?”)
Cieszę się że Twój blog wraca. :)
opis faz, jakbym widział siebie … dokładnie tak to wygląda ;)
kobieta bez skazy ;)
foty w większych rozmiarach budzą respekt :) czy tam szacun… ;-)
holy shit, ale foty!:D
Synu! Witaj w domu! ;-)
Yeah!
Noooo – kurna w końcu !!!! Zajefajnie że znowu blogujesz !!! Piech RULEZZ!!!
Wreszcie!!
Sesja już raczej z tych zaległych, jednak do tej pory nie było okazji o niej napisać. A generalnie jest o czym, bo była i Sara jako modelka, i Lukasz jako asystent i Joanna jako wizażystka i dyrektor kreatywny. Były nawet ciuchy Doroty, sporo zabawek fluorescencyjnych, chłopaki z IMAGINE, klub Baroque, urlop w robocie (bo sesja rano). Były farby UV, styropianowe kulki połączone rurkami do napojów, bransoletki ze sklepu indyjskiego, prawdziwe perły, które nie chciały świecić, nawet fluorescencyjne wałki do włosów. Były krany kamerowe, z 5 aparatów do VideoDSLR, ogólny harmider i zamieszanie. Generalnie “się działo” !
Sesja ta, ukaże się w najnowszym Musee Magazine, ale przy okazji zgłosiłem jedno ze zdjęć (poniżej) do konkursu magazynu Lidii Popiel “FineLife”, o którym już niejednokrotnie pisałem. Tym razem tematem prac było haslo “Home alone – w oczekiwaniu na gości”. Nie to żebym się chwalił, ale ku mojemu zaskoczeniu, zdjęcie Sary z “odjechaną bransoletną” zostało laureatem tej edycji konkursu FineLife. Podobno wygrałem nawet jakąś drukarkę, ale nie znam jeszcze żadnych szczegółów – podałem adres, poczekam, zawsze drukarka fotograficzna się przyda w domu! :)
Sprawy techniczne nie były najprostsze niestety. Próbowałem się jakoś przygotować merytorycznie do sesji, przeszukując google przez parę ładnych wieczorów. Niestety nie było tego za wiele. Zatem postanowiłem potestować trochę w domuprzed sesją. Po zakupieniu 2 lamp UV – 25W i 85W zamęczałem moją żonę i córkę, poprzez notoryczne gaszenie światła i oświetlanie ich tymi dziwnymi żarówkami UV. Wiedziałem jedno – ISO to nie będzie mój przyjaciel. Kurs fizyki skończyłem już parenaście lat temu, ale przekonałem się, że te lampy przenoszą tylko niewielkie pasmo widzialne. Musiałem więc pomyśleć o tym co na modelce będzie “świecić” jako jedno ze źródeł, a czego użyć jako oświetlenia ogólnego sceny. Wybór padł na softbox 90x60cm, który uprzednio wykleiłem białym papierem do drukarki. Papier odbijał światło UV i dzięki temu uzyskiwaliśmy ładną (acz strasznie delikatną) niebieskawą poświatę. Niestety poświata była bardzo ale to bardzo słaba, zatem moje bazowe ISO musiało być w okolicach 1000. Drugą lampą UV świeciliśmy bezpośrednio na modelkę, z bardzo bliskiej odległości. Jeśli zastanawiacie się, gdzie na secie znajdowała się ta żarówka, to pewnie gdzieś zaraz za obramowaniem kadru. A wszystko znów przez ilość emitowanego światła. Na szczęście makijaż UV oraz wszelkie fluorescencyjne przedmioty w kadrze oddawały sporo światła i działały jak lokalne, małe lampki. Aby uzyskać odpowiedni kolor tła dobłyskiwaliśmy na bardzo małej mocy lampkami z kolorowymi filtrami. W zdjęciach portretowych mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, gdyż podłoga klubu złożona była z kolorowych lamp ok 50x50cm, a owo światło zastane idealnie miksowało nam się z UV pod względem mocy. To szczęśliwy traf, gdyż bardzo trudno było zbalansować światło z naszych “czarnych żarówek” z czymkolwiek innym – błyskiem, światłem zastanym.
Wspominałem już że było ciemno? :) Niestety wymuszało to też na nas dość długie czasy otwarcia migawki – w większości zdjęć jest to 1/50 sekundy lub dłużej. Nie jest to najbezpieczniejszy czas, jeśli chodzi o ostrość zdjęć, zatem najlepiej byłoby używać statywu. Jednak to dość niewygodne rozwiązanie. Naukowcy forumowi powiadają, że bezpiecznie utrzymać w rękach można aparat do czasu o wartości odwrotności ogniskowej. Ja robiłem w zakresie od 50 – 85 mm wiec… byłem mniej więcej w zakresie :) Dobłyskiwanie kolorem też pomagało, gdyż (choć niewiele bo i błyskaliśmy niewiele) zamrażało modelkę. Nie chcę przez to powiedzieć, że 100% zdjęć było ostrych, ba nawet 70% nie było. Ale przy pewnym uścisku aparatu, kontroli ostrości na monitorku i pewnej dozie bezczelności, można było wybrać parę “znośnych” ujęć. Poza tym, tego typu fotografia to nie zupka chińska – super ostra być nie musi :)
UV tworzy też straszne artefakty kolorystyczne. RAW wyglądał dość podobnie do ostatecznych zdjęć, natomiast spotykałem najróżniejsze fenomeny, np wypalenia w kolorze niebieskim, zielonym, czy różowym. Nie próbowałem zbytnio ingerować w kolorystykę tych zdjęć, gdyż uznałem, że skoro charakterystyka tego światła jest taka a nie inna, nie powinienem tego na siłę zmieniać. Jeśli chciałbym zdjęcie bez tych wszystkich aberacji, pewnie zrobiłbym je w studio pod jakimiś super lampami z mega precyzyjną temperaturą barwową. Zatem nic z tych rzeczy – skoro UV tak działa, to tak zostawiam. Obróbka jak wspomniałem ograniczyła się do nasycenia kolorów UV (słabe lampy, jeśli będziecie robić podobną sesję kupcie co najmniej 3 żarówki po 85W) oraz podstawowych korekt portretowych.
Do kompletu brakuje tylko video… No, wait, mamy i video :) Dzięki pomocy niezmiernie zdolnych chłopaków z IMAGINE, pod wodzą Jarka oraz Patryka z Davero, stworzyli dla nas naprawdę fajny Behind the Scenes. Panowie zawstydzili nawet Turbodymomana i na sesji pojawili się z większą ilością sprzętu niż ja (a to nie proste zadanie), ale mimo tego starali się jak najmniej przeszkadzać na sesji :) Choć mieli swoje upatrzone kadry, do których musieliśmy się dopasować. Ale do wizji takich fachowców z pewnością warto się dopasowywać. Chłopaki wiedzą co robią i robią to naprawdę świetnie. Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze kiedyś współpracować!
Jeden z moich znajomych (przy okazji jeden z lepszych filmowców jakich znam), otworzył właśnie serwis oferujący profesjonalne wydruki fotograficzne. Widziałem jakość tego co potrafi wyprodukować i muszę powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Serwis Forento oferuje wydruki fotograficzne zdjęć w standardach wystawienniczych na papierach Ilford, Epson oraz Harman by Hahnemühle. Dostępne formaty to A3+ (32,9 x 48,3cm), A4 oraz kwadrat o wymiarach 32,9 x 32,9cm. Serwis jest w fazie Beta, jednak system składania zamówień jest w pełny funkcjonalny, jeżeli macie jakieś pytanie, z wielką ochotą Maciek odpowie na każde z nich, pod adresem [email protected]
Specjalnie dla czytelników mojego bloga mam kupon rabatowy – VO92GB4O66LH. Kupon Rabatowy 10% ważny do 21 marca 2012
Na koniec sensu stricte, przynajmniej na tą chwilę, chciałbym Wam podziękować za to, że tak wiernie czytaliście mojego bloga. Te ponad 1000 unikalnych odwiedzin i dziesiątki maili tygodniowo (od razu przepraszam, że nie na wszystkie odpisywałem) to oznaka tego, że to co robiłem było jednak potrzebne i sensowne. To bardzo miłe wiedzie, że choć może nie wszystkie zdjęcia się podobały w równym stopniu, to i tak od paru lat ten blog znalazł swoje miejsce w blogosferze, jako źródło jakiejś tam wiedzy fotograficznej. Strasznie cieszę się, jeśli ktoś podglądnie jeden z moich pomysłów i zrobi go 100 razy lepiej ode mnie, bo na tym właśnie miał polegać ten blog – dać Wam podstawy, które można dowolnie rozwijać. Obecnie postanowiłem zawiesić tą działalność na pewien bliżej nieokreślony czas. Pozdrawiam zatem wszystkich czytelników i polecam się na przyszłość.
Łukasz Piech
23 komentarze
Wspaniałe zdjęcia, przyjemnie podany materiał. Gratuluję
Oj strasznie smutno. nie rob tego! Mam nadzieje ze blog i twoje super fotografie wroca
Łukaszu, niektórych strasznie boli to, że ze szczegółami objaśniasz tajniki kuchni. Poza tym boli tym bardziej, że Twoje zdjęcia są świetne. Taka nasza polska zazdrość, że u sąsiada trawa jest bardziej zielona :)
Bardzo przykre wieści :( Będziemy tęsknić! Byłeś dla mnie fotograficznym mentorem i jak się domyślam nie tylko dla mnie. Odwaliłeś kupę dobrej roboty i za to Ci dziękuje :)
sie Lukasz nie stresuj :) Ci co maja Cie doceniac to sa wdzieczni za to co robisz, reszta to zwykli hejterzy, olac..
No takich co podaja lipne maile i sobie uzywaja niestety nie brakuje. Dobrze ze filtr spamowy wylapuje tych z lipnymi adresami lub z tych co pisza z tego samego ip a zmieniaja email. Ale to smutne jesli ktos ma odwage pisac tylko jak poda lipne dane. Jak kogos ucieszylo zamkniecie bloga to prosze pod nazwiskiem, z odwaga
oj tam oj tam. nie sobie co humoru psuć jednym trollem.
To smutna informacja, bo chociaz odzywam sie pierwszy raz tu to w Magie strobizmu i wysilki w kupowanie lamp i nauke pracy na nich wprowadziles mnie wlasnie ty Łukaszu i ze niby teraz co koniec(mam nadzieje ze krotki) no jak to tak no kto teraz bedzie moim idolem i okim bede mowil “Cholera jak on to robi skubany”hehhe. Pozdrawiam i mam nadzieje ze to nie taki Wielki i ostateczny koniec !! :)
dobra, to ja też sobie “narzeknę”… na Twoje zawieszenie działalności:))) kurde, wielu osobom bedzie tego brakowalo :) Wez wolne i wbijaj na Jacka nad morze:) Może zmienisz zdanie:)
dobra, udalomi sie
Ty a co sie stalo? akurat jestem a internecie mobinym i nim otworze Twoj blog to tydzien…
ehhe Pan Janek powiedział co wiedział… :)
Z tego co napisales to nie podal maila swego wiec do siebie pretensje powinien gosc miec:)
tym bardziej ze maila nie pisal, sprawdzilem logi na blogu :)
choćbyś robił wszystko najlepiej jak tylko potrafisz, zawsze znajdzie się jeden malkontent
Drogi Panie moj mail jest prawdziwy nie wiem skad taki pomysl ze jest inaczej. Nie sadzilem po prostu ze moge sie spotkac z Pana strony z pospolitym zignorowaniem wiec to nie postawa rozszczeniowa tylko wyraz co najwyzej nieprzyjemnego zaskoczenia. ot wszystko
Ze smutkiem przeczytałem o tym, że zawieszasz pisanie bloga. Zawsze z niecierpliwością czekałem na nowe wpisy. Ten powyżej to jak zwykle u Ciebie klasa sama w sobie. Zdjęcia bardzo inspirujące. Tak to niestety czasami bywa, że z różnych przyczym musimy przynajmniej na jakiś czas odpuścić pewne sprawy na rzecz czegoś ważniejszego. Mam nadzieję, że jednak wróciśz, będę czekał. Pozdrawiam i życzę powodzenia.
dzieki za nieodpisanie na mail
A tego to akurat nie lubię. :(
szkoda, mam nadzieję że szybko wrócisz ;] dużo dobrego wniosłeś w moje fotografie i moje podejście do niej, dzięki ;)
ostatni wpis
Pamiętacie konkurs u mnie na fanpejdżu? Zwycięzca miał do wyboru książkę Joe McNally lub wspólną sesję. Niestety było to już parę ładnych miesięcy temu… Konkurs wygrał Wojtek i … próbował się ze mną umówić od dłuższego czasu na jakieś zdjęcia. Niestety przekładaliśmy to chyba ze sto razy, bo najczęściej mi coś wypadało, brakowało czasu itd. Zresztą wiele osób mówi, że umówić się ze mną trudniej niż z premierem. To jednak wcale a w cale nie wynika z tego, że kogokolwiek olewam, po prostu doba jest chyba za krótka. Słowa należy jednak dotrzymywać bezwzględnie, toteż kiedy nadarzyła się okazja wykonania sesji w pięknych wnętrzach pałacowych w Paszkówce, kiedy sfotografować mieliśmy projekty genialnego projektanta, odkrycie Warsaw Fashion Week – Eryka i kiedy do projektu udało mi się pozyskać Sonie i Klaudię, od razu pomyślałem o Wojtku! Potem już tylko wystarczyło wszystko zgrać – terminy, miejsce i oczywiście genialny tandem wizażowy – Asię i Elę. O dziwo wszystko udawało nam się “wytrzasnąć” po prostu magicznie. Pomyśleliśmy o starym telefonie gabinetowym – bam! Jeden wpis na facebooku i po godzinie go mamy (to się nazywa potęga Social Media!), pomyśleliśmy, iż super byłoby mieć psa na sesji – bam! Wchodzimy do pałacu a tam piękny pies, pasujący nawet kolorystycznie do kreacji! Zatem do boju! A no tak, wszystko jest a fryzury? Na szczęście Tymek Pięta jak zwykle stanął na wysokości zadania i mimo, że w drodze na sesje totalnie przysypiał w samochodzie, pokazał, że nie na darmo uważany jest za jednego z najlepszych mistrzów grzebienia w Krakowie :)
Sam pałac – bajka w środku niczego. Odczucia kiedy jechaliśmy na miejsce mieszane – po przebrnięciu przez Skawinę, przemierzaliśmy wioski, w których jedyną atrakcją jest pewnie sklep Społem. Aż tu nagle, kiedy myślałem, że za chwile dojedziemy do wielkiej przepaści, poza którą kończy się świat, jakim go znamy, rzeki wylewają się w czeluść ognia piekielnego, oczom naszym ukazał się pałac godny królów. Zresztą z tego co widziałem na ich stronie, godny także portfeli królów lub przynajmniej szejków arabskich. No ale łoża ponoć 4 osobowe, w każdej komnacie jacuzzi itd itp. Jednym słowem – wypas, szyk i przepych.
Mieliśmy dość sporo czasu i myślałem, że pewnie skończymy wcześniej. Człowiek po fakcie orientuje się, jak bardzo może się pomylić! Nie przewidziałem tego, iż zabierając perfekcjonistyczną ekipę fryzjersko-wizażową, można śmiało w trakcie ich pracy oglądnąć wszystkie części Harry Pottera, wypić 5 piw, przespać się po nich, wykąpać iść na spacer, zrobić prasówkę, znów się przespać i dopiero zabierać się do ustawiania planu zdjęciowego :) No ale coś za coś, chcąc dobre wyniki, warto poczekać!
Tak przyznaje – mieliśmy pierwotnie “scenariusz” i pomysł jaki chcemy wyrazić tymi zdjęciami. I przyznaje – część z nich ewoluowało dość mocno w trakcie sesji. Najważniejsze to mieć ogólny zarys tego, co chce się opowiedzieć, jednak czasem pewna przelotna poza już w trakcie sesji powoduje, że pomysł biegnie w nieco innym kierunku. U nas była to opowieść o tym jak jedna z sióstr czeka przy oknie na swojego księcia, mając resztki płonnych nadziei na to, iż kiedyś wróci. On niewracał, w między czasie druga siostra dostaje telefon, on już nigdy nie wróci, załamują się obie, jedna próbuje jeszcze pocieszać itd. Takie tam pierdoły. A skończyło się i tak na tym, że jedna ma być zombie, a skąd mi się to w głowie wzięło, pojęcia nie mam i z góry przepraszam :) Na szczęście modelki mieliśmy naprawdę pro, i pomimo tego, iż nie miały powodów do radości i zaangażowania, z racji pewnych swoich problemów osobistych tego dnia, dawały z siebie absolutnie wszystko. Strasznie przyjemnie pracuje się z kimś, kto szybko rozumie o co chodzi fotografowi, to znacznie większy komfort pracy, niż w przypadku, gdy musimy dyrygować każdą ręką i nogą. To tym bardziej ważne przy pracy z dwoma modelkami, i tym bardziej ważne dla mnie, który swoje wskazówki przekazuje w mniej lub bardziej artykułowany sposób. Jedynym nieprofesjonalnym modelem był niestety Cooper – piękny piesek, który za cholerę nie chciał z nami pozować. Próbowaliśmy mu wytłumaczyć, gdzie ma leżeć, jak ma trzymać nogi, gdzie patrzeć. Ba, próbowaliśmy go nawet przekupić ciastkami. To na nic. Cooper chodził własnymi drogami i miał nas w nosie totalnie. Zatem nie tylko modelki musiały wytrwać w swoich pozach a ja na pozycji, ale czekać musieliśmy także na “zachciankę” naszego modela… W połowie sesji uznał jednak, że jesteśmy totalnymi lamusami i amatorami, i poszedł sobie bez słowa, ale po jego oczach widziałem, że ma dość pracy z takim amatorem jak ja… Ale przyznam, że jako miłośnik macro twarzy, bardzo rzadko mam okazję pracować z trzema modelami na sesji, co wymusiło na mnie całkiem inny reżim pracy, inne przesłony, inną ilość światła, rezygnację z f2, pięknego bokeh itd. Zatem bardzo pożądana odmiana, która otwiera w człowieku pewne nowe rewiry i wyrywa ze sztampy. Ostatnio oglądam przeróżne portale foto (nie, nie, nie zacznę znowu psioczyć na portale) i widzę np milion pincetne zdjęcie tej samej modelki i tego samego fotografa w tej samej pozie i tym samym kadrze. Fajne zdjęcie, ale doskonale wiem, że autor już tak potrafi, a hołduje zasadzie inż. Mamonia z “Rejsu” i lubi tylko te piosenki, które już zna. Wszystko pięknie, tylko jakoś wtórnie. Autor nie robi tego komercyjnie (co bym jeszcze zrozumiał – nauczyłem się jednego i robię to 8h dziennie od poniedziałku do piątku), stąd też moje zdziwienie, że tak się zamyka. Ale ponoć z fotografią jak z boksem, możesz atakować i ryzykować, że albo wygrasz, albo dostaniesz po gębie, lub trzymać gardę przez całą walkę i przemęczyć na punkty. Ja ostatnio ryzykuje, szukam granic. Stąd też zdaję sobie sprawę, że ostatnie sesje mogą wzbudzać skrajne emocje – od zachwytu po wzgardę. No cóż, bywa:)
A skoro już o bulwersacji, to ile widzieliście portretów z pewnych warsztatów, przedstawiających pewną modelkę w berecie? I to kilkudziesięciu różnych autorów? O warsztatach już było na blogu, więc nie chcę się rozpisywać, ale dla mnie warsztaty mają uczyć patrzenia, zmuszać do bycia kreatywnym, prowokować, otwierać oczy. Budowanie PF na zdjęciach warsztatowych jest dla mnie mega słabe, bo co rusz pojawiają się dziesiątki takich samych portfolio, z tymi samymi modelkami, wizażami, nawet kadrami czy obróbką. Źle się dzieje.. ale nie o tym…
W reakcji na te zdjęcia słyszę skrajne opinie, od najlepszej do najgorszej sesji :) Natomiast najczęściej każdy dodaje, że fajnie połączyłem zastane z okna z błyskowym. A tu niespodzianka – to połączenie to błyskowe z błyskowym! I okna nie ma, zupełnie jak w Matrixie. Okno to po prostu firanka i 2 zasłony (na setupie widać jak zmięte), zawieszone na stojaku do tła. Za firanką umieściliśmy lampę MSN 800 z Fripersa (w niektórych ujęciach także jakąś małą lampkę aby doświetlić dół kadru), tak aby prawie całkowicie ją “wypalić”. To miało być główne źródło światła dla modelki przy oknie. Natomiast druga modelka miała być oświetlona lampą nocną. W teorii moglibyśmy zatem użyć światła zastanego, które owa lampka daje, jednak przy iso 200 i przesłonie f8 jej jasność była oczywiście niewystarczająca. Zatem wrzuciliśmy do niej jedną małą lampkę z pełnym filtrem CTO. Kolejna goła lampką z CTO powędrowała za kadr po prawej, tak aby obrysować nam ciepło modelki. Światło które uzyskaliśmy było bardzo kontrastowe, zatem aby trochę (choć nie całkowicie, bo miało być kontrastowo) rozjaśnić cienie, całą scenę oświetliłem MSN 500 z beauty dishem. Kolejna lampka z CTO i gridem świeciła bądź to na nogi, bądź na Coopera, a jeszcze jedna (uff ale tego było!) z CTO błyskała w sufit i przeciwległą ścianę, tak aby rozjaśnić nam nieco odbicie sali w lustrze.
Lustrze… a no właśnie, sala była pełna luster (hmm czego się mogłeś Piechu spodziewać w “Sali Lustrzanej”) i okien. Co nie jest dobrym połączeniem z błyskaniem, bo przede wszystkim lampy widać na każdym kroku, co ogranicza możliwości kadrowe, a po drugie okno w kadrze ze światłem zastanym jest ciemną plamą… A tu przecież ewidentnie widać, że światło z okna musi być mega jasne:) Problemy, problemy. Najczęściej to co wydaje się na pierwszy rzut oka banalnie proste, w praniu wymaga od nas najwięcej i zmusza nas do kreatywnego wysiłku.
28 komentarze
Od razu zwróciłem uwagę na te okno i coś mi nie pasowało… bo ostatnio fociłem własnie przy oknie i podobnymi lampami i miałem ogromne kłopoty z balansem biel i połaczeniem tych źródeł światła… dlatego zdziwiłem się że tak ciepłe światło z lampy tak dobrze się równowazy z oknem… piękna sesja…
Świetny pomysł z tym sztucznym oknem – warto mieć coś takiego jak za oknem szaro :-)
Ale jak będę przy kasie, dokupie sobie jeszcze jedną, bo inne mam bez regulacji mocy, a ta chińska ma i to jest jej duży plus. Do tego jest całkiem mocna i jak na moje potrzeby – szybka.
Z ręką na sercu mogę ją śmiało polecić.
Czy YongNuo YN-460 II – to warta zachodu (tania jak zupka chińska) błyskotka, z przeznaczaniem na statyw w plenerze i wyzwalacz ? Chodzi mi przede wszystkim o wytrzymałość/jakość wykonania (stara C430II zaliczyła kilka chodników, poobijana, ale błyska), czas ładowania w porównaniu do C430II.
Będę wdzięczny za odpowiedz.
Pozdrawiam
JAnek
Krzyśku pełen filtr CTO przy ustawieniu balansu bieli na światło błyskowe, zmieni Twoje światło z lampki systemowej bądź studyjnej na cieplejsze – jednym słowem i prosto powiedziawszy lampka z filtrem CTO będzie udawać żarówkę… – to tak dla amatora :)
Sesja świetna dobrze wykonana. Powodzenia w dalszych pracach.
Nie wiem, moim skromnym zdaniem lajka, pies powinien być mocniej oświetlony od strony tej lampki, a zdecydowanie mocniej jest oświetlony z prawej strony kadru.
Ha, ja od razu wiedziałem, że okno spreparowane jest z lampki/lampek :) Zbyt oczywiste byłoby te naturalne okno jak na kolegę “amatora” ;) Napisałeś we wpisie, że słyszałeś różne opinie o tej produkcji. Ja też mam mieszane odczucia, pierwsze wrażenie miałem średnie, ale po dokładnym przyjrzeniu robią lepsze wrażenie. A po przeanalizowaniu opisanych trudności, jest jeszcze lepiej.
Genialne zdjecia i genialna sesja
Hehe, jak zobaczyłem pierwsze zdjęcie to też się nabrałem, że to błyskowe z zastanym. Fajnie sobie poradziłeś. Respect. Tak na marginesie, uwielbiam sposób w jaki piszesz: konkretnie, na temat i zawsze dodasz jakiąś fajną myśl. Zaraz nabieram ochoty aby złapać za aparat.
Super pomysł, zdjęcia oraz realizacja pomimo oporności psa. Bardzo fajny artykuł. Super. Moje uzanie.
Jak można uzyskać dostęp do tak ciekawych wnętrz? Seria oczywiście super..Łukaszu
rewelacyjne zdjęcia i światło !
bardzo ładnie :)
świetne zdjęcia!
bardzo dobra robota Panie Piech :)
wszystko fajnie, ale czytanie po raz n-ty, jaki to z ciebie amator i jak słabo się znasz pozostawia po sobie lekki smrodek…. no właśnie… czego ??
daj już spokój z tym umniejszaniem się.
nie chcesz się nazwać profesjonalistą ? twoja sprawa.
ale nie kokietuj tak nachalnie…
P.S. Mam identyczny telefon :P
dobra teraz kumam :)
zróżnicowaĆ*
żeby zróżnicowaś światło i pokazać, ze to po lewej to niby okno – chyba ;)
Ale w oknie musialo byc biale ;)
po co na lampkach miałeś założone filtry CTO? bo z tego co zrozumiałem z wpisu to było używane tylko światło błyskowe
Bardzo dobre zdjecia.
kawal dobrej roboty, osobiscie sie bardzo ciesze ze nie tylko makro twarzy robisz.
napisał Lukasz
10 komentarze
Maciej Gowin - Lukasz, fajne foty, przeczytalem co pisales o kulturze osobistej Anglikow i raczej sie nie zgodze :) moze i faktycznie na sedziego tak strasznie nie jada ale juz na pilkarzy leca takie wiazanki ktore ciezko powtorzyc i przetlumaczyc, moze dlatego ze to Yorkshire …co do zmian godzin pracy kiedy gra reprezentacja Anglii to fakt – meczyk to “swietosc”.
Mariusz Zając via Facebook - Kurcze każdy mówi że tam jakaś akcja , jakiś health brusz… a mordka wycyckana jak ta lala… :) no ale dobra rozumiem, takich tajemnic sie za darmo nie zdradza….
Lukasz Piech Strobist Fotografia via Facebook - co ty ja jestem leszcz z obrobki :) Choc chcialbym sie nauczyc. Zadnych specjalnych patentow oprocz jakiejs akcji skin smooth ktora dostalem od kogos 100 lat temu, no i szpachlowania healing brushem
Mariusz Zając via Facebook - Łukaszu, retuszując swoje modelki/modeli używasz techniki separacji częstotliwościowej czy jakiś inny masz patent ?
Tomasz - kozackie!! podziwiam
Lukasz Piech Strobist Fotografia via Facebook - serio?
Adam Doroziński via Facebook - To gdzie trzeba się wpisać, jak na blogu wtyczka od fejsowych komentarzy daje mi w pysk komunikatem “Wtyczka komentarzy wymaga parametru href.”
Lukasz Piech Strobist Fotografia via Facebook - wpisy tu nie wchodza do konkursu :)
Adam Doroziński via Facebook - Bo światło z grida przybiera kształt oczka grida. Przy czym jak się zacząłem zastanawiać, to wcale to “zawsze okrągłe” nie jest takie oczywiste. Wyobraź sobie, że jakiś wariat założy grid na stripbox…
Michal Deluga via Facebook - Snoot jest z reguły długi, więc wydostające się światło to głównie promienie równoległe do krawędzi (plus trochę odbić od ścianek w środku). Stąd też jeśli otwór snoota mamy prostokątny to światło też będzie prostokątne. Z tego co też mi wiadomo to światło z grida zależy od wzoru grida (czyli oczek). Jak są sześciokątne to pewnie coś blisko koła będzie. :-)